-14.11.2007 r.
Motto
To sformułowanie jest najlepszą kanwą na opisanie spotkania koleżanek i „beniaminka” klasowego, czyli mnie, na jesiennej kolacji. Trzydzieści pięć lat po maturze, nakazywałoby snuć wspomnienia z tamtych wydarzeń, ale upływ czasu zbliżył nas bardziej do zawiązania towarzystwa przyjaciół pewnego osobnika o wiadomej specjalności. (Nie użyłem nazwiska tego pana, bo dostałem od koleżanek kategoryczny zakaz przytaczania imienia Alois’a Alzheimera.) Kolacja przygotowana przez Małgosię charakteryzowała się dużą ilością szkła i porcelany. Paluszki kminkowe nie były hitem wśród przystawek i odkażającej czosnkowej zupy. Degustacja młodych win na szczęście nie zmieniła nikomu pozycji wertykalnej w horyzontalną. I jak to przy wieczerzy rozmowom nie było końca. I jak to przy wieczerzy rozmowom przysłuchiwała się płeć męska. Słuchała, słuchała, słuchała, … .
W okolicach godziny duchów, jako że jest to pora strasznych rzeczy, odbyła się oczekiwana przeze mnie dyskusja na temat moich przemian w myśleniu o egzystencji. Postawiono mi pytania:, po co i dla kogo, wymyślam tak durne teorie o życiu. Dlaczego zmuszam moje koleżanki do wytężania wzroku i umysłu na odczytywanie i analizowanie tego, co autor, czyli ja, miałem na myśli? Kiedy zamierzam z tym skończyć? Kiedy…, po co…, dlaczego…, w jakim celu…., dokąd to prowadzi…? Te pytania zagoniły mnie w kozi róg, tam gdzie dojrzewają młode wina i nie byłem w stanie dać żadnej, rozsądnej i satysfakcjonującej odpowiedzi.
No i skończyła się sielanka. Od tej pory nie mogę spać po nocach ani dniach. Myślę, jaką dać odpowiedź i co gorsze, zaczynają nachodzić mnie nowe hipotezy o poczynaniach człowieka. Ot rodzą się w mej głowie następne durne teorie. Jedną już nazwałem „teorią pięciu minut”. I co mam zrobić? Podpowiedzcie.
Niewyspany Grzegorz.
-28.09.2007 r.
Już mamy jesień. Bardzo ładną pogodą wszystkich przywitała, choć nie wszyscy to zauważyli w deszczu słów kampanii wyborczej przypominającej ślinotok bulterierów (a może innej rasy?). Na całe szczęście funkcjonuje w organizmach ludzkich potrzeba uzupełniania płynów pozaustrojowych i to w każdym ustroju. Każda okazja jest przeważnie w tym celu wykorzystywana, co prawda z różnym oddźwiękiem otoczenia. Także w gronie nas „młodych” okazji skumulowało się sporo. Akurat zmienia się pora roku, wzrosła liczba emerytów, parapet nowego lokum też należało oblać. Wspomnę dodatkowo, że z początkiem jesieni przekręca się licznik lat, ciągle próbującej dogonić mnie, Małgosi.
No i dodatkowo wydarzenie mało znane miejskiej społeczności – wykopki. Wykopki, można by rzec, nic nadzwyczajnego, gdyby nie to, że uprawą ziemniaka pierwszy raz w życiu zajęła się nasza koleżanka Wanda. A zajęła się, tak jak na mieszczucha z domkiem letniskowym przystało. Gdzie on rośnie, niech nie wie żadne leśne zwierzę, ani żaden amator młodych pyrków. A tak naprawdę, to łęty w ogóle nie przypominają urodą hołubionych przez nią kwiatków, więc i wegetacja została pozostawiona na łaskę i niełaskę chwastów. Odnalezienie okopowych wśród chaszczy nastręczyło nam, miejskim „parobkom” trochę kłopotów. Dobrze, że wynalazek mnichów dawał nam ochłodę i wyostrzał wzrok w takich przypadkach. Do tego stopnia, że odnalezienie kozaków, kani a nawet dwóch prawdziwków na pobliskiej łące i w zagajniku nie stanowiło żadnego problemu. I niech nikt nie mówi, że napój z pianką jest niedobry, albo może szkodliwy. Obiad na łonie natury był niczym śniadanie u Tiffany’ego. Takie posiłki zapamiętuje się na długo zwłaszcza, gdy przyrządzone są z płodów rolnych wcześniej w ciężkim znoju ziemi odebrane.
Spodobała mi się fraszka chyba na dzisiejsze czasy „budownictwa cel – trzy miliony cel” . Ciekawe czy wpisuje się ona w temat wykop(k)ów i nie koniecznie ziemniaków, a na przykład „buraków”? Pozdrawiam i mam nadzieję, że obecną jesień będziemy mile wspominać. I spodziewam się, że nie tylko przyroda ubierze się w piękne kolory, jak już można to zauważyć, ale i przyszłość nabierze pozytywnych barw, bez potrzeby zakładania różowych okularów. Do następnego spotkania.
Jesień tuż tuż, a wy już po… wykopkach. Miła atmosfera na łonie natury- koniec lata (jak piękne są kwiaty pod koniec lata). Nikt nikogo nie wykopie….A jesienią? Wykop(k)y – aż ciarki przechodzą po plecach, jak to będzie po wykop(k)ach. Dobrze, że są przyjaciele, przyroda i ma się przy sobie to co się lubi najbardziej. Jutro wyjeżdżamy na dwa dni do Zakopanego. Mam nadzieję, że pogoda nam dopisze i też będziemy mieli miłe wspomnienia z kontaktów z przyrodą, z przyjaciółmi ….Do następnego spotkania na łamach Twojej strony. Pozdrawiam Anka
Właśnie tego nam najbardziej brak, tych łąk zielonych i tych grzybków pod brzozami znalezionych… A u nas wiosna na całego…i też kwiaty kwitną…i też mamy wybory … Pozdrowienia Jurek i Irena.
Pogoda dopisała, humory też. Góralska herbatka w zbójnickiej chacie rozgrzewała, kapela góralska przygrywała nam do tańca. (Najpiękniejsze w górach są kolory jesieni). Z turystycznym pozdrowieniem Anka i Andrzej
Jesień – to także pora miłosnych uniesień
Bowiem nie tylko w maju czujemy się jak w raju
tak więc i wiosną i jesienią serducha się rumienią
i ludzie się kochają – tak dzieci powstają!
w ten oto sposób mamy w rodzince wiele osób
które często świętują i z radości podskakują
chocby właśnie dlatego iż września dwudziestego czwartego
przyszła na świat Małgorzta….
więc spóżnione, ale szczere
przyjmij od nas dziś życzenia
Droga Ciociu, Ciociu Gosiu
od rodzinki Patalonów!
Aniu, być może masz zdjęcia z Zakopanego jesienią. Prześlij abyśmy wszyscy obejrzeli te kolory.
Zdjęcia mają moje koleżanki.W najbliższym czasie je prześlę.Mój aparat fotograficzny zostawiłam u Karinki w Opolu.
-o7.12.2007 r.
Listopad tego roku w niczym nie przypominał czasu określanego mianem jesieni. Z zimą też źle się kojarzył, temperatur wiosennych też nie doświadczyliśmy. Ogólnie to nic ciekawego. Brak wydarzeń o szczególnym charakterze, (czyli takich, które zainteresowałyby czytelnika tej strony) stało się przyczyną długiej przerwy w komunikatach. Obserwując portal „nasza-klasa” zauważyłem u uczestników tego forum chęć pokazania innym tego, co nas cieszy. (Czyli jestem zbudowany z tej samej materii, co reszta obywateli). Rozpocząłem przegląd posiadanych zdjęć i otrzymanych fotek od Was. Po obróbce i moim komentarzu prezentuję je poniżej. A jeszcze niżej dla wytrwałych miłośników mej „teoretycznej” twórczości przedstawiam tytułową teorię.
Przeszło pięćdziesiąt lat, a więc nie mało, obserwuję swoją osobę oraz dostępną moim zmysłom, tzw. ludzkość. Odkryłem następną teorię, którą nazwałem „teorią pięciu minut”.
Zakładam, iż w głowie między zwojami mózgu musi istnieć organ odpowiedzialny za równowagę psychiczną. Ustaliłem, że funkcjonuje on analogiczne jak błędnik sterujący postawą pionową poruszającego się homo sapiens. Nazwałem go: „obłędnikiem”.
Znalezienie jego umiejscowienia pozostawiam lekarzom klinicznym. Jestem zbyt wrażliwy, aby babrać się w takim kłębowisku.
Jakie jest działanie „obłędnika”?
Otóż noworodek, niemowlę nie zna pojęcia bycia „normalnym” i co to znaczy zachowywać się poważnie, dorośle. Skoro nie wie, to nierzadko daje opiekunom do wiwatu swoimi wybrykami.
Nie powiemy o nim, że to objaw odchylenia psychicznego, co najwyżej, że jeszcze nie jest dobrze wychowane. Chociaż ostatnimi laty zdiagnozowano to zjawisko jako ADHD. Osobiście nie jestem przekonany do takich wniosków.
Młody człowiek instynktownie poczyna sobie niekonstytucyjnie w sytuacjach, w których dorosły od razu otrzymałby miano debila lub idioty. W takich przypadkach pełnoletni najczęściej wbrew własnej woli, trafia do miejsca bez klamek.
A tu właśnie jest zrozumienie i rozwiązanie problemu. Analogicznie do równoważenia postawy pionowej (wypinanie d..y podczas ukłonu), funkcjonuje „obłędnik”. Gdy chcemy zaistnieć w otoczeniu na poważnie, to właśnie dla zrównoważenia psychiki, musimy dać upust dzikim fantazjom. Oczywiście w dowolnej i stosownej fazie dnia takiej, aby nie załapać się na kaftanik. Z obserwacji wnoszę, iż minimalny czas to pięć minut na dobę takiego zachowania. Ale bardziej stabilną równowagę osiąga się przy dłuższym anomalnym funkcjonowaniu. Ale też bez przesady.
Noworodek po urodzeniu w swej geometrii różni się od osobnika dorosłego. Proporcja głowy do jego długości wynosi jedną czwartą i wraz z dojrzewaniem do pełnoletności zależność ta ma charakter wykresu hiperbolicznego. Im człowieczek starszy tym proporcja głowy do wzrostu zmniejsza się, co też zewnętrznie oznacza, że dziecinność w osobniku maleje. Jednocześnie zaznaczam, że proporcja ta nie osiąga zera. A na starość, gdy przychodzi się garbić, powstaje zakrzywienie paraboliczne, co jest zgodne z tzw. zdziecinnieniem staruszków. Jest to „oczywiste” wizualnie namacalne potwierdzenie mej teorii. Po prostu, trochę dziecka zawsze w nas musi być.
Oczywiście wartość zerowa jest możliwa, ale tylko dla osobników z atrapą głowy, czyli pełnym pustogłowiem (zdarza się to poniektórym naszym politykom), lub kompletnym brakiem takowej (niestety, tacy politycy też są na świecie i wcale nie koniecznie skazańcy po wykonanym wyroku).
Co się dzieje z człowiekiem zatwardziałym i nie skłonnym w ogóle do rozluźnienia?
Z czasem organizm daje znać o zachwianej równowadze i wówczas pojawia się depresja. A to zachowanie nie należy przecież do normalnego.
Jak to się dzieje, że jednak duża większość obywateli ma się dość dobrze w zdrowiu psychicznym? Otóż, jesteśmy podatni na wpływ innych (teoria o kołach zębatych). Przykład:. Choć wiemy, że „czytanie” szkodzi, instynktownie dajemy się skusić na jednego, a co za tym idzie i na drugiego. A później to bawimy się jak dzieci i nieraz nawet nie wiemy, jak znaleźliśmy się w domu. Czy wówczas zachowujemy się poważnie? Z całą pewnością nie. Ale na całe szczęście, społeczeństwo w tych przypadkach jest tolerancyjne. Nie spotkałem nikogo, kto dzwoniłby po pogotowie z bezrękawnikami, aby przyjść z pomocą „rozczytanemu” osobnikowi. Jeżeli już, to najwyżej zamawiany jest wygodny hotelik z zimnym prysznicem i paskami przy łóżeczku. A nazajutrz i tak wszystko wraca do normy, choć głowa boli. A to właśnie boli „obłędnik”. I to by było teraz na tyle. W końcu to tylko zarys teorii.
Pozdrawiam i życzę miłych przemyśleń nad swoimi pięcioma minutami.
Grzegorz, tym razem spec od psychorównowagi.
ojej! jak miło! ta nasza Karolinka to prawdziwa gwiazdeczka! nawet u Wujka “na pierwszej stronie” można ją oglądać! oczywiście pozostałe zdjęcia okraszone wyszukanym komentarzem są również “powalające” hi hi
A Wujek to jest niesamowicie niepowtarzalny! Jednkaże jest żywym przykładem na każdą ze swoich teorii! Stąd też są one (owe teorie) prawdziwe, realistyczne, namacalne. teorie Wujka są arcyciekawym spojrzeniem na ludzką naturę i równie interesującym sposobem na opisanie bądź wytłumaczenie działania jej różnorodnych mechanizmów zachowawczych. To oryginalne i niecodzienne spojrzenie na żywot człowieka poczciwego!
gorąco pozdrawiamy
No nareszcie … . Po przeczytaniu Twojej teorii 5 minut, muszę stwierdzić, że krzywa “obłędnika ” w naszym wieku ma minimalną wartość i wzrasta pod wpływem “kropelek”. Zazdroszczę tym naszym maleństwom. Są bardzo kochane, spontaniczne i takie mądre. Jedyna pociecha to fakt, że od 75 roku życia wartość krzywej wzrośnie, co nieco, ale wzrośnie. Zdjęcia ogląda się jednym tchem. Komentarze oryginalne wywołujące uśmiech na ustach. Jedyny mankament to to, że chciałoby się ich widzieć jeszcze więcej. Całusy i pozdrowienia Anka
Dawno tak się nie ubawiłam, zarówno przeglądając fotki ( lepsze jak na konkurencyjnej “Nasze-Klasie”), jak i czytając przemyślenia wujka.
I tylko nie wiem, czemu jak się człowiek czasem powygłupia i to bez pomocy podręcznego księgozbioru, to go biorą za wariata??::))) I tylko pozazdrościć dzieciom, bo im jeszcze wszystko wypada. Pozdrowienia
-o4.11.2007 r.
Październikowa pogoda tylko chwilami rozpromieniała czoła, ale nie na tyle, żeby zmobilizować grupę ciepłolubnych turystów na mokre szlaki rejonów Silesii. Natłok wydarzeń rodzinnych, społecznych i politycznych dostarczył tyle wrażeń i emocji, że nie mogłem ukierunkować myśli, aby podzielić się doznaniami z obserwatorami mojego sposobu oglądu świata. Jakie to zdarzenia? W kolejności nie całkiem chronologicznej, to: rozpoczęcie studiów inżynierskich przez Dorotę, odbiór z regenerującego wypoczynku nestorki Lucyny, uroczyste chrzciny uroczej Karoliny, spotkania grona pedagogicznego z okazji „Dnia…”(ale tylko emeryckiego), owalna rocznica pożycia, skończony pierwszy rok pełnoletności świeżej studentki, wizyta w nowych progach domku na peryferiach Wałbrzycha (Jacek z rodzinką musi teraz biegać po pięterkach).
Nie mniej emocji dostarczyły wybory, na szczęście dobre wybory (nadzieja zawsze jest przyjemniejsza niż strach przed władzą.)
I najważniejsze czynności, przygotowania do zimy i opieka nad flaszami, które to prace nie są obojętnymi dla poczucia odpowiedzialności za zaopatrzenie rodziny w niezbędne akcesoria zimowego przetrwania.
Obserwując to, co dzieje się wokół każdego z nas, zastanawia mnie, jaki jest mechanizm poczynań i zachowań w relacjach międzyludzkich. Co jest motorem takich, a nie innych działań? Konstatacja wielu zdarzeń, często przyjmuje sformułowanie, że pomimo wszystko życie i tak toczy się dalej.
Często słychać o tym, że ktoś coś kręci, że ktoś coś owija w bawełnę i temu podobne teksty.
Są to zwroty korelujące z zakresem kinematyki ruchu obrotowego. I to mnie zastanowiło. Odkryłem, więc następującą teorię życia. To już moja następna. Nazwałem ją: „teorią kół zębatych”. Stawiana przeze mnie hipoteza jest tylko zarysem. Mogę rozwinąć ją do formatu pełnej teorii, gdy tylko będzie na to zapotrzebowanie.
Otóż każdy z nas żyjąc, staje się kowalem swego losu. Ale kucie to nic innego jak podgrzanie, obracanie i walenie młotem w obrabiany przedmiot. A na koniec zahartowanie poprzez oziębienie. Wniosek jest prosty: nasz los to efekt odpowiedniego rozgrzania emocji, obijania się o otaczające i bijące nas młotki i odpowiednie kręcenie się w jednym lub przeciwnym kierunku (zawarte słowa „obijanie” i „młotki” proszę rozumieć w sposób powszechnie i popularnie znany). Końcowym etapem kucia swego losu będzie i tak ziemia, co każdego dokładnie schłodzi.
Spotykając się z innymi ludźmi i obcując z nimi, na co dzień, czy też okazyjnie, jesteśmy jak koła przekładni zazębiające się z kręcącymi się kołami o różnej sile oddziaływania. Im bardziej jest ktoś zakręcony i o dużej energii, jest w stanie nadać ton obrotów innym kółkom (a może„kołkom”?). Otoczenie przekonuje się do poglądów osobnika i do jego zachowań. Tworzy się tzw. autorytet. Ale obroty owego wodza (tak przeważnie jest nazywany) dość często są o niewłaściwym kierunku dla rozwoju humanitaryzmu. Paru takich historia dobrze zapamiętała i to właśnie z niesławnej strony (Adolf, Józef, Benito i wielu, wielu innych). Poznając stronę teoretyczno-empiryczną mechanizmów i maszyn, a zwłaszcza przekładni, zauważymy wiele związków zachodzących w tychże. Przykładowo: prędkości obrotów i momentów obrotowych zależą od wielkości kół, wytrzymałość, sprawność zależą od zastosowanych materiałów, niedokładności dopasowań, współosiowości i od jeszcze wielu innych czynników.
Spotykamy się często z sytuacją, gdy małe kółeczko kręci swoimi opiekującymi się kołami mamy, taty, dziadków jakby te koła były pozbawione własnego napędu. A jednocześnie w styczności z innymi zębatkami potrafią zgrzytać niezgodnością poglądów czy oceny zdarzeń. Zadziwiające zjawisko. Z historii pedagogiki wiadomo, że duże koło jest w swej inercji kołem zamachowym i to ono nadaje kierunek i tempo oblegającym go satelitom. Zdarzają się relacje podobne do przekładni ślimakowych, gdzie koło napędzane uzyskuje wolne obroty, ale za to siła jego jest olbrzymia, choć musi mieć przy sobie kręciołka pędzącego niby wariat. Zmiany zachowań owych osobników są prawie niezauważalne, ale za to dźwigają brzemię gospodarki, finansów, postępu techniki, co wcale nie oznacza, że działania te zawsze są pozytywne. O analogiach do zębatek i łańcuchów relacji międzyludzkich, mógłbym tu rozpisać się zbyt obszernie i zapewne zanudziłbym czytelnika. Rzuciłem tu paroma skojarzeniami.
Pytanie, po co.
Otóż moja teoria ma na celu uświadomienie między innymi Was czytelnicy, czy jako elementy społecznej machiny dobrze się w niej kręcimy i czy czasami ktoś nami nie kręci niewłaściwie, albo zamierza odłączyć nas od tych czy innych zębatek. Moja rada jest prosta. Po takiej mechanicznej analizie naszych obrotów tam gdzie czujemy, że ktoś nas pędzi w niewłaściwą stronę, wystarczy włączyć sprzęgło i spokojnie zazębić się z dobrymi zębatkami (przykładowo przestać oglądać ogłupiające seriale). Trzeba też zważyć, że z czasem nasze tryby mogą skruszeć i nie będziemy mogli dobrze się zazębić z tymi, na których nam zależy i w ostateczności zostanie nam nieprzyjemne tarcie o współplemieńców, czego sobie i Wam nie życzę.
Na koniec tego wstępu jedna prośba. Może ktoś zainteresuje się moją nową teorią i będę zmuszony ją całą napisać, to proszę o wpisanie do komentarzy przykłady przysłów, aforyzmów, sloganów i innych zwrotów o kręceniu, które zapewne gdzieś zasłyszeliście. Jak się możecie domyślać bez takich przykładów, ciężko będzie mi wyjść poza zarys do tej teorii.
Pozdrawiam. Dziś Grzegorz – filozof
P.s. Albo mi się nudzi, albo jestem przepracowany. Nie wiem.
Zaglądałam na Twoją stronę już od dłuższego czasu i nic…I wreszcie mamy co poczytać i zadumać się nad Twoimi przemyśleniami. Podobają mi się jak zwykle . Nie będę jednak dziś je analizować i komentować. Ogarnęło mnie chyba zmęczenie jesienne, albo zaczyna się stan grypowy… . Nie mogę sobie przypomnieć żadnych przysłów, aforyzmów, sloganów o kręceniu. Może jutro.. . Całusy dla całej Rodzinki. Anka
Ale wujek fajną zabawę wymyślił hi hi tak jakoś na pierwszy strzał poprzychodziły nam do głowy poniższe skojarzenia:
fortuna kołem się toczy
historia zatacza koło
każdy kręci gdy go nęci
zakręcony jak świński ogon
zakręcony jak baranie rogi
kręci się jak smród po gaciach
i kręci się kręci się koło za kołem (j.Tuwim “Lokomotywa”)
każdy orze jak może
ukręcić komuś łeb (chyba kleszczowi)
okazja przeszła koło nosa
Koło (miasto koło Konina)
Koło Przyjaciół Piwa
kółko graniaste
kręci się=interes dobrze idzie
kręci w brzuchu=zbiera się na wymioty po młodym winie
przekręcić kogoś=oszukać
przekręt=oszust
przekręcić się=umrzeć
pokręcony=obolały, gdy ma lumbago
kołem łamany=poddany torturom
zakręcony jak Wujek Grzegorz (pozytywnie oczywiście :-))
serdecznie i gorąco pozdrawiamy
My Emigranci
Dobrzy ci nasi Emigranci.Brawo…A u mnie dalej pustki w głowie i nic mnie nie kręci .Pa Anka
No, przyznam – filozofia nigdy nie była moją mocną stroną. Niemniej jednak teoria kół bardzo mnie zainteresowała. Trzeba będzie podumać nad tym. Zazdroszczę talentu oratorskiego – czy Ty na pewno nie startowałeś w wyborach?
A efekty zdjęciowe (że o ich zawartości nie wspomnę) są rewelacyjne. Pozdrawiam
Anka – 14.11.2007 godz. 20:31
Pisać, pisać i jeszcze raz pisać! Nie przejmuj się gadkami swoich przesympatycznych koleżanek. Nikt nikogo nie zmusza do odczytywania i analizowania tego, co autor ma na myśli. Jeśli ktoś czyta to widać ma na to ochotę. Lubię te twoje teorie i cieszę się, gdy pojawia się nowy tytuł. Kto nie lubi czytać, niech poogląda filmiki lub zdjęcia. Każdy znajdzie tu coś dla siebie.
AD – 17.11.2007 godz. 15:16
No, no Grzesiu, śpij spokojnie, a propos Twojej “Teorii 5 minut”, opowiem Ci osobiście dowcip.
Film REWELA !!!!!!!!! Wysyłamy na Festiwale Filmowe i Grand Prixy masz w kieszeni.
Pozdrawiam Was wszystkich.
Janusz – 18.11.2007 godz. 22:26
Może zaproponuj “Rzeczpospolitej Babskiej” ułożenie kontr-teorii. Osiągniesz przynajmniej jedno – drogie Panie będą musiały się trochę wysilić (no chyba, że załatwią Cię krótkim “po co?” – a to możliwe, bo wiadomo, kobieta…). Pozdrawiam i czekam na kolejne przemyślenia