Przednówek (przed nowymi zbiorami) – dziś już historyczne, nieprecyzyjne określenie czasu liczonego na wsi pomiędzy okresem kończenia się zapasów żywności z poprzedniego roku w gospodarstwach, zwykle pod koniec zimy, a okresem zazielenienia się łąk (w stopniu umożliwiającym rezygnację z karmienia bydła paszą zimową) i pierwszych plonów w nowym roku.
Dolegliwość przednówka i czas jego trwania były uzależnione od majętności gospodarzy, ale także od wielkości zbiorów w poprzednim roku. U gospodarzy bogatych było to określenie mało znaczące, wyznaczające tradycyjnie porę roku w okolicy przedwiośnia i wiosny, które w praktyce oznaczało okres spożywania typowych dla przednówka potraw – bazujących na produktach żywnościowych z ubiegłego roku, np. ziemniakach.
Dla gospodarzy biednych był to okres wymuszonego postu, podczas którego spożywano wszystko, co było do zjedzenia, łącznie z żywnością nadpsutą, czy też takimi roślinami, których w normalnej diecie nie stosowano (np. różnego rodzaju chwasty – komosa biała). Biedniejsi gospodarze byli ponadto zmuszeni do zaciągania pożyczek u bogatszych gospodarzy w gotówce lub w paszy, często na lichwiarskich zasadach, lub do prawie darmowej pracy (często tylko za jeden posiłek dziennie).
źródło Wikipedia
Z opisu znaczenia słowa „przednówek” stwierdzam, że choć to historyczne określenie, to według mnie, nic się nie zmieniło. Współcześni bogaci „gospodarze”, swoje zapasy mają na kontach w bankach, a konkretne płody w hipermarketach i galeriach handlowych. Tam też można często wielu z nich spotkać, jak doglądają „swoje” dobra. Biedniejsi, bo mniej zaradni, ale za to naiwnie wierzący w wszechobecne, napastliwe reklamy, mają raty do spłaty na niezmiennych, lichwiarskich zasadach (tzw. darmowe kredyty) w tychże samych bankach, gdzie bogaci ulokowali swoje kapitały.
Przyglądając się i analizując, co dzieje się w przyrodzie, doszedłem do mało odkrywczego wniosku, że bez przerwy toczy się walka, walka na śmierć i życie, o przeżycie. Jedne byty uśmiercają inne, które wcześniej dla przeżycia, pozbawiały witalności jeszcze inne. Dzieje się tak na każdym poziomie i rozwoju każdej egzystencji. Dowolny narodzony organizm musi uśmiercić inny lub wiele innych, aby mógł żyć. Nauka tłumaczy ten proces potrzebą zdobycia energii niezbędnej dla funkcjonowania struktury organicznej. Moje wnioski zaś tworzą niezbyt mile brzmiącą hipotezę, że życie żywi się życiem, a mówiąc ściślej, inną jego formą – śmiercią.
Przyroda z punktu widzenia człowieka jest bezwzględna i okrutna. Ptaki gonią ledwo co narodzone owady i bez specjalnych ceregieli połykają świeżutko zgniecione struktury. One wcześniej pobrały pokarm z innych drobniejszych form życia, aby mogły wzrosnąć do bycia strawą. Znany z biologii łańcuch pokarmowy dobitnie obrazuje bezwzględne sięganie po inne, przeważnie słabsze fizycznie, życie. Bardzo chętnie upolowane jest świeżo narodzone, jeszcze całkowicie bezbronne. Ale też i ono, takie „niewinne nie jest, bo samo musi obżerać cokolwiek jest w zasięgu jego systemu pokarmowego. Najpierw chłonie z tej pierwszej kropli, kropli życia, a która to pod mikroskopem prezentuje świat takiej ilości żyjątek, że nie ma co dalej opowiadać o tym, co tam się dzieje, bo i tak nie ma przyrządów mogących dostrzec to najmniejsze w sytuacji jak się żywi życiem. I wcale niekoniecznie jeszcze mniejszym, ale chętnie tym wielkim, takim jak duża roślina, duże zwierzę, w tym i człowiek. To niezauważalne odżywianie idzie powolutku, ale idzie do skutku. Patrząc z wysoka naszych ludzkich oczu, nie widzimy bez przerwy lejącej się krwi, nie obserwujemy nieustannego przeżuwania nowych porcji pokarmu. Otóż, czas podobny do przednówka wymusił na organizmach o wyższym rozwoju strukturalnym, umiejętność magazynowania życia, przeważnie już byłego, ale zawierającego to coś. Nie znam się na budowie ani niższych, ani wyższych biostruktur, ale wystarczy wspomnieć o takich narządach jak żołądek i wątroba. W spiżarniach, spichrzach, ziemiankach chomikowane są wszelakie porcje odpowiednio spreparowanego do późniejszej konsumpcji przetwory. W przyrodzie „amatorów kwaśnych jabłek” jest tak wiele, że aby ich odstraszyć choćby na pewien czas, „żywe życie” konserwuje dla siebie strawę na tysiące sposobów. Gotowanie, pasteryzowanie, zamrażanie, suszenie, zalewanie itp. są przykładowymi zabiegami na to, co można zrobić, aby zniechęcić niewidocznych, a wszechobecnych pożeraczy zapasów. Człowiek, będący wysoce rozwiniętą strukturą biologiczna, podlega takim samym regułom, co cała przyroda na ziemi, bo jest elementem tej przyrody. Jedyne co go wyróżnia to, że w odróżnieniu od całego biosystemu, niekiedy potrafi myśleć i od czasu do czasu korzystać z tej cechy. Ale niestety nie zawsze to myślenie jest w zgodzie z naturą. Człowiek w swoim łakomstwie tłucze bez opamiętania wszystko, co tylko się porusza, co daje oznaki życia. Kanibalizm w przyrodzie co prawda występuje, ale zapewne tylko na przednówku, to dla homo sapiens własny gatunek nie zawsze podlega ochronie. Zwłaszcza, gdy ma coś, co by się przydało bliźniemu. Pola bitew usiane poległymi, były i są zawsze strawą dla mniejszych form życia, które i bez tego mają dobrą wyżerkę w naturalnej przyrodzie. W okresach rozejmów i pokojów, wandalizm jest oznaką dzikiego zaspakajania głodu na poziomie emocjonalnym. Już Sokrates zauważył bezduszne i bezmyślne zachowanie człowieka w jego naturalnej potrzebie życia. Sformułował, jak myślę, fałszywą myśl, że „jemy, aby żyć, nie żyjemy, aby jeść”, aby odwrócić uwagę od takiego sposobu na życie i wykazanie, ze człowiek to istota o wznioślejszych celach. Mimo wszystko nie udała się ta sztuczka mistrzowi myśli. Mimo, że wyjątki potwierdzają regułę, gdzie przykładowym jest Molierowski Harpagon, któremu ta myśl stała się złotą, to proza życia jednak nie podziela tej idei.
Stawiam tezę: żyjemy, aby jeść.
A jak jemy? W nadmiarze, bez logiki i bez właściwej wiedzy. Wskazówki medyków i dietetyków, gdyby były dobre, to nikt nie miałby problemu z wagą i ze zdrowiem. Pierwsi poszukują w swoich badaniach jak ukatrupić te żyjątka, które nas ludzi toczą ku dwumetrowemu dołu, albo aplikują spreparowane chemicznie „materiały budowlane”, niby podobne do naszej cielesnej struktury. Tak w każdym razie im się wydaje, że to nas uleczy. Drudzy zaś liczą nam kalorie, jakbyśmy byli maszynami o określonej wydajności przerobu.
Żyjąc w zgodzie z naturą, musimy pogodzić się na wspólną konsumpcję wzajemną, ale tak aby przy tym „stole” wszystkim krwiopijcom było przyjemnie i by każdy odchodził od posiłku w odpowiednim momencie. Najlepiej, aby gospodarz schodził ostatni jak nakazuje dobry obyczaj. Biesiadników w naszym ludzkim organizmie mamy wielu. Jedni to nasze wyspecjalizowane organy, które spożywając co im wrzucimy, odpowiednio muszą rozdzielić dobra, aby wewnętrzni goście byli zadowoleni i nie rozzuchwalili się w spożyciu. No i żeby we właściwym momencie stali się dobrą pożywką dla następnych jegomości w tej nieustającej uczcie.
Co podać do obiadu? Gdybym znał tę tajemnicę, to nie pisałbym tej teorii, tylko bym ucztował.
Najwięcej witalności ma świeże, młode życie. Dlatego, że samo rozpoczyna posiłek dla wzrostu, a jeszcze nie obsiadły je inne zachłanne organizmy. Zauważyli to kucharze, wskazując na kiełki i nowalijki jako bardzo zdrową żywność. Chętnie polecają młode jagnięta, prosięta, drób i inne jeszcze nie dojrzałe dwu i czworonożne do skorzystania z ich życia dla naszego dobrego samopoczucia.
Na przednówku niestety musimy zadowolić się nieco starszymi, często już dobrze napoczętymi płodami naszej Ziemi. Wówczas zabiegi gotowania, smażenia, duszenia i co tam jeszcze w kuchni wymyślono, mają za zadanie tak spreparować wcześniej hibernowane lub zasuszone życie, aby wraz z przyprawami z całego świata przekazały pożądany organizmowi wigor. I na wszelki wypadek, gdyby uchował się jakiś robal gotów do toczenia naszych sił życiowych, to zalewamy go kropelkami życia. Mogą być np. z żyta.
Świat dzikiej przyrody jest dobrym wzorcem do właściwego sposobu odżywiania. Tylko świeże, krwiste steki, podroby na surowo, świeża trawka i cały arsenał, nieskażonych chemią, ziółek, dają przyrodzie zdrowe i witalne osobniki. Aby przeżyć w takim świecie, taktyka wojenna musi być na najwyższym poziomie. Człowiek w tej walce jest zacofany. Zamiast rozwijać taktyczny podstęp, korzystać z usług sabotażystów na coraz szeroką skalę, tworzy chemiczne, nieznane naturze, związki do wytruwania wszystkiego. Powoduje tym w przyrodzie powstanie takich zdechlaków, których nic i nikt nie chce skonsumować. I tu zaczyna się zapewne problem, bo taki system prowadzi do nieznanych przyrodzie mutacji, którą prędzej czy później spożyjemy. A co dalej, to zostawiam wyobraźni czytelników.
Analizując dalej przyrodę, dochodzę do wniosków daleko idących, że życie fizyczne nie ginie, jedynie zmienia właściciela. Sama śmierć jest tylko zjawiskiem, w którym życie przekształca się do innego systemu trawiennego. Być może podsumowane biologiczne życie, ma wartość stałą, albo podobnie jak w termodynamice, entropia rośnie do osiągnięcia maksimum, czyli do końca świata. Czy ta hipoteza jest pocieszająca? Nie wiem, ale chciałem przypomnieć, że człowiek został obdarzony czymś jeszcze dodatkowym, oprócz zdolność do myślenia. Wierzący wierzą, że otrzymał duszę i możliwość życia wiecznego. W zgodzie z moją teorią, aby załapać się na to życie, należy spożywać pokarm o własnościach nieśmiertelnych. Po to właśnie Bóg musiał zostać uśmiercony, aby dać nam siebie na taki pokarm. A to już chyba brzmi optymistycznie.
Na zbliżającą się pamiątkę śmierci i zmartwychwstania Jezusa Chrystusa, składam wszystkim sympatykom moich teorii i nie tylko im, dobrego odżywiania się dobrym życiem, najlepiej tym bożym.
Grzegorz – dietetyk.
P.S.
Na przednówku zapraszam także na spacer po terenach Książańskiego Parku Krajobrazowego
Pozdrawiam
Grzegorz na przednówku
Zagadka – z jakiego miasta pochodzą te zdjęcia ?
Anka - 20.03.2011 godz. 21:45
Pozazdrościć pięknych terenów spacerowych. Oko kamery pokazuje, według mnie profesjonalnie, krajobraz, obiekty przyrody i zabytki. Szkoda, że mnie tam z Wami nie było. Zagadki nie rozwiążę, choć domyślam się, że to Wałbrzych…a może nie…